Od przypadku do Ameryki!
Dział: praca.studentnews.pl
Wypełniłem aplikację, namówiłem swojego kolegę na wspólny wyjazd dzięki „Buddy Option” i zanim się spostrzegłem, siedziałem już w samolocie do Nowego Jorku.
Koniec listopada 2008. Mróz, śnieg i wszechobecny klimat coraz bardziej
doskwierającej zimy. Idąc korytarzem swojej uczelni zauważyłem plakat
Camp America, który przykuł moją uwagę. Wakacje marzeń w Stanach? Tak
właśnie obiecywano.

Krótka
rozmowa z konsultantką, podczas której dowiedziałem się, że w ciągu
kilku najbliższych dni w moim mieście będzie organizowane spotkanie
informacyjne. Poszedłem, wysłuchałem obszernej prezentacji na temat
programu i długo zastanawiać się nie musiałem. Jadę!
Wypełniłem
aplikację, namówiłem swojego kolegę na wspólny wyjazd dzięki „Buddy
Option” i zanim się spostrzegłem, siedziałem już w samolocie do Nowego
Jorku.
Dostaliśmy miejsce
na campie dla dzieci ortodoksyjnych Żydów, w północnej Pensylwanii.
Początkowo trochę nas to przeraziło - nie dość, że wyjeżdżamy kilka
tysięcy kilometrów od domu, to jeszcze będziemy pracować z ludźmi, o
których tak naprawdę nic nie wiemy. Pierwsze dni na campie minęły nam
jednak błyskawicznie, pojawiliśmy się tam jeszcze przed przyjazdem
dzieci i mieliśmy masę wolnego czasu, który wykorzystywaliśmy na
uprawianie wszelkich sportów. Wszystko było do naszej dyspozycji: korty
tenisowe, boiska do praktycznie każdej gry, siłownia, baseny oraz
jezioro z kajakami, żaglówkami i łodzią motorową, dzięki której
mogliśmy doświadczyć przejażdżki na „bananie” i nartach wodnych.
Taki
stan rzeczy nie mógł jednak trwać w nieskończoność i w końcu musiała
rozpocząć się praca.
Pracowaliśmy w kuchni, głównie w dziale
sałatkowym, spędzając dnie na krojeniu pomidorów, ogórków,
przygotowywaniu pasty z tuńczyka i wielu innych dodatków do dań
głównych. Spędzaliśmy tam nawet do dwunastu godzin dziennie, jednak
nasze obowiązki nie były nie wiadomo jak męczące - wieczorami byliśmy
pełni sił do korzystania z uroków campu. Po pewnym czasie
postanowiliśmy nawet podjąć dodatkową pracę podczas popołudniowej
przerwy – sprzątanie obozu, 30 minut dziennie za dodatkowe pieniądze,
które wydawaliśmy na... zakupy. To na zakupach właśnie spędzaliśmy
większość naszych dni wolnych. Ilość ogromnych centrów handlowych w
okolicy sprawiała, że czuliśmy się tam jak w zakupowym raju. Do Polski
wróciliśmy obładowani do granic możliwości masą ubrań i elektroniki,
która w Stanach jest dużo, dużo tańsza niż w Polsce.
Po
7 tygodniach pracy (nasz obóz trwał nieco krócej od innych) wynajęliśmy
pokój w jednym z nowojorskich hosteli i ruszyliśmy w miasto. Początkowo
trochę się przeraziliśmy, ponieważ jadąc do centrum NY wsiedliśmy do
złego autobusu i nagle znaleźliśmy się w samym centrum Bronxu, jednak po kilkunastu minutach w metrze byliśmy już przy Madison Square Garden, gdzie na dobre rozpoczęła się nasza przygoda. Statua Wolności, Empire State Building, Central Park, dom Johna Lennona i wiele, wiele więcej.
Podczas
przyszłych wakacji już po raz trzeci wrócę do Stanów na swój camp.
Z całą odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że Camp America w stu
procentach wywiązała się ze wszystkich zobowiązań, a wakacje marzeń
stały się rzeczywistością, która przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
Autor powyższego artykułu jest konsultantem programu Camp America. Chcesz dowiedzieć się więcej o programie? Skontaktuj się!
ostatnia zmiana: 2010-07-01